Violetta Bielecka dyrygent chóru o gołębim sercu.

13 listopada, 2020

Violetta Bielecka skromna w swojej wielkości. Wychowała „wokalnie” mnóstwo osób, które umiały spożytkować swój talent. Można zaryzykować stwierdzenie, że w Białymstoku jest „szkoła Bieleckiej”. Nigdy nie oczekuje pochwał i poklasku, jest bardzo ciepła i serdeczna

AC: Panie Violetto wszędzie w sieci gdzie szukałam informacji na Pani temat jest napisane że rozmawiam z Panią Violettą Bielecką. Wszyscy znają Panią jako Violettę. Czy jednak nie powinnam zwracać się to Pani Bożeno Violetto?

W rzeczywistości moje pierwsze imię w dowodzie to – Bożena. Podczas sakramentu chrztu w jednym z białostockich kościołów, kiedy ksiądz nie zgodził się z nadaniem wybranego przez rodziców imienia Violetta, niepopularnego w latach 50.,  rodzice podjęli szybką decyzję, że pierwsze imię będzie Bożena. Stało się. 

AC: A czy Pani posługuje się tym imieniem?

VB: Nie przepadam za tym imieniem, więc go nie używam. Zapewne gdyby było inaczej, nie zadałaby Pani tego pytania. (uśmiech)

AC: Jest Pani dyrygentem, kierownikiem artystycznym chóru Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, do tego jest Pani cenionym pedagogiem. O tym się pisze, o tym się mówi, a mnie interesuje jednak coś innego. Czy Pani droga aż do profesury była świadomie podjęta i czy to było spełnienie marzeń z dzieciństwa?

Wywodzę się z rodziny o tradycjach muzycznych. Tkwią one w moich genach. Tata, Władysław Łomasko, był z zawodu i wielkiej pasji muzykiem, kapelmistrzem orkiestr dętych. Umiejętności dyrygenckie pogłębiał u Waleriana Bierdiajewa, znanego polskiego dyrygenta i pedagoga. Po zakończeniu II wojny światowej wraz z rodziną mojej mamy zamieszkał w Białymstoku. Był znany w środowisku muzycznym jako założyciel i kapelmistrz wielu orkiestr. Marzeniem było, aby córka poszła w jego ślady. I tak się stało. Zresztą jego wnuk Kamil Łomasko jest obecnie pedagogiem w UMFC Filii w Białymstoku oraz kontrabasistą I głos Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej -Europejskiego Centrum Sztuki imienia Stanisława Moniuszki w Białymstoku.

Tata zadbał o moją edukację muzyczną. Ukończyłam Państwową Szkołę Muzyczną I i II stopnia. Poznawałam świat muzyki, wzbogacałam swoje umiejętności artystyczne, uczyłam się wrażliwości na piękno i drugiego człowieka. A to wszystko dzięki siostrom Jadwidze, Helenie i Zofii Frankiewicz, które w 1936 roku założyły w Białymstoku Instytut Muzyczny, upaństwowiony po wojnie, a potem działający pod nazwą Państwowej Szkoły Muzycznej (obecnie Zespół Szkół Muzycznych im. I. Paderewskiego w Białymstoku). Pamiętam niezwykłą atmosferę, miłość i szacunek do muzyki, wrażliwość na piękno i dobro i nieskrywaną pasję z jaką poświęciły na rzecz pedagogiki muzycznej swoje życie osobiste siostry Frankiewicz. Potrafiły odnaleźć wiele „muzycznych brylantów” wśród wielu. Z wielką pieczołowitością szlifowały nieokrzesane potencjały drzemiące w talentach młodocianych artystów. Spod ich skrzydeł wyszli m.in.: Jan Kulaszewicz, Jerzy Maksymiuk, Ryszard Zimak, Robert Marat i in. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na tak wspaniałych pedagogów, którzy obudzili we mnie żądzę poszukiwań w dążeniu do doskonałości. Ceniły skromność, pokorę i bezinteresowne oddanie muzyce. W 1976 roku ukończyłam PSM II stopnia w Białymstoku w klasie fortepianu. Moja pani profesor Zofia Frankiewicz, powtarzała, że „wirtuoza z ciebie nie będzie”. Trzeba dużo ćwiczyć, wyrzec się wszystkiego co nas otacza i poświęcić się jednemu. Ale nie każdemu jest dane zostać wirtuozem fortepianu. (uśmiech)

Przypadek zadecydował o tym co robię obecnie. Moje plany związane ze studiami w PWSM im. Fryderyka Chopina Filia w Białymstoku na Wydziale Instrumentalno-Pedagogicznym w klasie fortepianu legły w gruzach, ponieważ nie spełniałam warunków, aby rozpocząć studia (wymóg stażu pracy jako pedagoga fortepianu). Byłam tuż po maturze i nie miałam możliwości podjęcia pracy jako uczennica PSM II stopnia. Wycofałam dokumenty z Filii. Dzięki trosce i staraniom o moje dalsze losy Profesor Zofii Frankiewicz podjęłam studia na Wydziale Wychowania Muzycznego w PWSM im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Nie ma przypadku! Opatrzność Boża sprawiła, że moją edukacją zajęli się znakomici pedagodzy profesor Józef Bok oraz prof. dr hab. Ryszard Zimak, którzy wprowadzili mnie w arkany dyrygentury chóralnej. Wtedy nie wiedziałam, że będzie to moja pasja, że będę prowadziła chóry. Po ukończeniu z wyróżnieniem PWSM w Warszawie pomimo propozycji asystentury w klasie dyrygentury prof. J. Boka, wróciłam do Białegostoku, bo taka była moja misja. Podjęłam prace w PWSM im. Fryderyka Chopina Filii w Białymstoku, nauczając dyrygowania. Nie wyobrażając swojej przyszłości chciałam sprawdzić się w „materii chóralnej”. Pani Dyrektor Liceum Muzycznego Bożena Olędzka zaproponowała mi prowadzenie chóru dziecięcego Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia. I tak zaczęła się moja wielka „przygoda” z muzyką chóralną…..

 AC: nie dość że dziecięcy to jeszcze 100 osobowy…

VB: Z perspektywy czasu widzę, że było to ogromne wyzwanie. „Świeżo” po studiach nie miałam potrzebnej wiedzy ani doświadczenia w tym zakresie. Zawsze lubiłam nowe i trudne wyzwania. Czułam, że moją misją jest chóralistyka. Rok 1980 – 100-osobowy chór dziecięcy – to był nie lada wyczyn. Byłam młoda miałam dużo siły, woli działania i wiele niespełnionych marzeń. Po roku odbył się koncert chóru dziecięcego z utworem na cztery głosy i dwa fortepiany i perkusję, który został oceniony przez Dyrekcję szkoły znakomicie. W międzyczasie chciałam spróbować swoich umiejętności w prowadzeniu chóru mieszanego i w 1984 roku reaktywowałam Chór Politechniki Białostockiej, ale już w odmienionym składzie mieszanym. Po 7 latach zmagań z zespołem dziecięcym moje ambicje nie pozwalały mi spocząć i tylko na tym co dotychczas, stąd pojawił się pomysł na założenie Chóru Żeńskiego ZSM „Schola Cantorum Bialostociensis”. Całe moje życie podporządkowałam nowemu zespołowi. Miałam życzliwość, pasję działania w tworzeniu czegoś, co okazało się w przyszłości wielkim sukcesem szkoły i województwa. Laury, nagrania, wydawnictwa płyt CD – to były nagrody za naszą wspólną ciężką pracę. W roku 1988 zainicjowałam przy PWSM im. Fryderyka Chopina Filii w Białymstoku działalność Białostockiego Chóru Kameralnego „Cantica Cantamus”, który dzięki staraniom ówczesnego Dyrektora FB, Mirosława Jacka Błaszczyka, i Prezesa Polskiego Radia Białystok, Jerzego Muszyńskiego, w 1994 roku otrzymał status zawodowego chóru wówczas Filharmonii Białostockiej. Szczęście trwało krótko, albowiem w grudniu 1995 roku z braku dofinansowania zespół zakończył swoją działalność. „Życie rzuca nam pod nogi kłody”- pomyślałam wówczas, że to nie jest możliwe, aby się poddać. Założyłam Stowarzyszenie Miłośników Muzyki Chóralnej”Cantica Cantamus” i reaktywowałam dalszą drogę artystyczną Białostockiego Chóru Kameralnego „Cantica Cantamus”. Niebawem o tym zespole pod moją dyrekcją było głośno w Polsce. Świadczyły o tym liczne zaproszenia na festiwale i koncerty oraz nagrania.

I tak po latach morderczej pracy jako chórmistrza, menedżera zespołu i stowarzyszenia, dyrektor Filharmonii Białostockiej wówczas M. Nałęcz-Niesiołowski w momencie powstania Opery i Filharmonii Podlaskiej Europejskiego Centrum Sztuki (2006 rok) powołał Chór OiFP, powierzając mi jego kierownictwo. W zespole śpiewają w większości osoby, które muzykowały w chórach prowadzonych przeze mnie. Tak wyglądała moja ciężka droga do celu, którego nigdy nie zakładałam w moich najskromniejszych marzeniach. Dziś zespół zyskał rangę jednego z najlepszych zespołów operowo-filharmonicznych w Polsce. Nigdy nie liczyłam pieniędzy, liczyłam zawsze na ludzi.

Nie myślałam o żadnych tytułach naukowych. Szczególną rolę w rozwoju artystycznym i naukowym odegrał mój Mentor prof. Ryszard Zimak. To jemu zawdzięczam tytuły naukowe, które uzyskałam w mojej pracy zawodowej. Można by rzec, że doszłam do szczytu kariery artystycznej. Tak niektórzy sądzą. Jeszcze dużo przede mną. Nikt nie jest doskonały, może tylko dążyć do tego najwyższego celu (uśmiech).  W sumie wychowałam „wokalnie” mnóstwo osób, które umiały spożytkować swój talent i zostać wokalistami. Można zaryzykować stwierdzenie, że w Białymstoku jest „szkoła Bieleckiej”. 

AC: Pani jest taką Matką-kwoką? 

VB: Do tego waleczną (uśmiech). Wielu młodych utalentowanych wokalnie ludzi nie pracuje w zawodzie artysty muzyka, chórzysty czy solisty. To jest straszne mieć plany życiowe, marzenia, które po zetknięciu z rzeczywistością pękają niczym ”bańki mydlane”. 

          Największym moim zmartwieniem jest walka o przedłużenie umów, troska o promocję zespołu w kraju, panowanie nad negatywnymi emocjami w momencie jeżeli ktoś nie szanuje drugiego człowieka i pracy, którą dostaje się na wyciągnięcie ręki. Praca -to ciągła walka o właściwe priorytety i przekonywanie innych, co jest w życiu najważniejsze. Staram się, aby atmosfera podczas prób i poza nimi była prawdziwa i piękna.

Jak jest Wigilia to Bielecka ją robi. (śmiech). Makowiec-Gwiazdę, ciasto drożdżowe, sernik. Składamy sobie życzenia, jesteśmy wielką „rodziną”. I tak niech zostanie.

AC: Jest pani osobą znaną z tego, że jak coś Pani postanowi, podejmie jakąś decyzję, to jest ona doprowadzona do końca. 

VB:  Przynajmniej staram się. Nigdy nie będziemy perfekcjonistami w sensie doskonałości. Nigdy jej nie uzyskamy. 

AC: Ale można być prawie doskonałą?

VB: To jest nasz cel. Myślę, że nie mogę zawieść Pana Boga, gdyż On mi powierzył misję dawania szczęścia innym poprzez muzykę. 

A sukces – to jest ulotna chwila, moment zatrzymania i radości. Jest miłym kolejnym epizodem w naszym życiu artystycznym. A po koncercie wsiadamy do autokaru czy wychodzimy z instytucji, emocje opadają i pojawia się myśl „co dalej”? 

AC: Widzimy chór, widzimy ogrom tego przedsięwzięcia, natomiast wydaje mi się, że dyrygent jest  gdzieś tam na dalszym planie. Proszę mi powiedzieć wspominając początki pracy, nie ma Pani takiego wewnętrznego żalu? Czy były takie przemyślenia, że to ja robię kawał dobrej roboty, a jednak jestem  tam gdzieś w cieniu tego wszystkiego? 

VB: Zespół i dyrygent – to jedno ciało. Można by rzec – to ciało i dusza, które dopiero żyjąc w symbiozie wydadzą piękny owoc. W przypadku chóru amatorskiego, czyli zespołu ludzi bez przygotowania muzycznego, których pasją jest śpiewanie, dyrygent ma za zadanie zachęcać, uwrażliwiać, uczyć obcowania ze sztuką wokalną. Jest to bardzo trudne i wymaga dużo cierpliwości, wiedzy pedagogicznej.

Natomiast, kiedy mamy do czynienia z profesjonalistami, z osobami po akademiach muzycznych, ludźmi bardzo wrażliwymi -kreska do przekroczenia granicy, aby ich urazić i zniechęcić jest bardzo cienka. W tym przypadku prowadzący musi być OSOBOWOŚCIĄ. Wiedza, doświadczenie, rozwijanie talentów muzycznych, jakie skupiają się wokół niego, umiejętność planowania pracy, dobór repertuaru, praca nad interpretacją utworów, charyzma -wszystko to gwarantuje o sukcesie zespołu. Najważniejszym jest szacunek do drugiego człowieka. Bez tego nie osiągnęlibyśmy niczego. 

Dyrygent tworzy i interpretuje dzieło zapisane przez kompozytora. Wymaga to dużo wiedzy nie tylko   muzycznej, ale znajomości filozofii, zrozumienia przekazu treści słowa i muzyki poprzez dynamikę, artykulację, barwę i koloryt poszczególnych głosów. Zanim przystąpię do pracy z zespołem muszę usłyszeć wewnątrz siebie brzmienie, które mnie zadowoli i zachwyci. Można to osiągnąć tylko dzięki wspólnej pracy, ćwiczeniom. Profesjonalista ma różne pojęcie o frazie, o wrażliwości na dźwięk, o sposobie prowadzenia, o dynamice, o intencji słowie które przekazuje. Bo pierwsze było słowo. To jest bardzo trudne do osiągnięcia, ale w końcu po to jest dyrygent-przewodnik, który poprowadzi wszystkich jedną i prawdziwą drogą (uśmiech)  

AC: A co dla Pani jest najtrudniejsze w tej pracy? 

VB: Partytura. Praca nad nią pochłania dużo czasu. Potem pytam siebie w jak możliwie krótkim czasie pracy nad utworem uzyskam szybki efekt?  Można to zrobić w czasie dwóch godzin prób co przeważnie udaje się i mnie zadowala. Nasza praca regulaminowo trwa 4 godziny rano, a wieczorem jest praca indywidualna, która wymaga od artysty chóru przygotowania partii wokalnej. Najtrudniejszym zadaniem jest zespolenie wszystkich grup głosowych w jedno spójne brzmienie i zachęcenie do homogenicznej interpretacji.

AC: Czy charakter danego człowieka pomijając jego umiejętności i talent, ma wpływ na współpracę? Różnorodność charakterów to wyzwanie.

VB: Jest to bardzo trudne wyzwanie dla każdego prowadzącego grupę. Chór tworzą ludzie o różnych charakterach. Jest to paleta czasami odpychających się osobowości, często marzycieli o zaistnieniu na scenie w charakterze solisty. Niektórzy przyswajają materiał szybciej, inni muszą mieć więcej czasu, aby swobodnie poruszać się w materii dźwiękowej.

AC: Czy wszyscy Pani chórzyści mają wykształcenie muzyczne?

VB. Byłoby marzeniem….. i nie tylko moim. Założeniem Dyrektora, wówczas Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, podczas castingu w 2006 roku, było, że przyjęci zostaną ci, którzy mają odpowiednie warunki wokalne i lubią śpiewać. Stąd oprócz absolwentów wydziałów wokalno – aktorskich wyższych uczelni muzycznych, w tym UMFC Filii w Białymstoku, śpiewają z nami farmaceutka, prawnik i kilka osób bez wyższego wykształcenia muzycznego. W sumie jest 12 . (uśmiech)

AC: Na koncie ma Pani bardzo dużo nagród. Która jest dla Pani najcenniejsza, najważniejsza?

VB: Rzeczywiście sporo ich było: medale, odznaczenia. Wielkim szczęściem był i jest dla mnie zawsze drugi człowiek, który pojawiał się na mojej drodze i podawał mi życzliwą dłoń. 

Myślę, że nikt się nie obrazi, jak powiem, że najważniejszym Laurem dla mnie jest zespół chóralny, Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej Europejskiego Centrum Sztuki w Białymstoku, potem Teatralna Nagroda Muzyczna za całokształt działalności artystycznej im. Jana Kiepury (2019), Srebrny Medal „Gloria Artis” (2009) i Nagroda „Wszystko z pasją” im. Jerzego Kurczewskiego (2013). Wspomnę jeszcze o Nagrodach Marszałka Województwa Podlaskiego i Prezydenta Miasta Białegostoku za całokształt pracy artystycznej. Jeżeli człowiek po latach czuje się doceniony zarówno przez środowisko, dyrektorów, rektorów, a co najważniejsze ludzi, z którymi pracuje – to jest jego największym życiowym sukcesem. Wspomnę chociażby o swoich wspaniałych wychowankach i absolwentach UMFC Filii w Białymstoku: Pani Dziekan Wydziału Instrumentalno-Pedagogicznego, Edukacji Muzycznej i Wokalistyki – prof. dr hab. Violetta Miłkowska, dyrygent Chóru Politechniki Białostockiej, Pani dr hab. Ewa Barbara Rafałko, dyrygent Chóru Dziecięcego OiFP, Dziekan Wydziału Wokalno-Aktorskiego w AM w Gdańsku – dr   Krzysztof Bobrzecki i szereg innych wychowanków rozsianych po świecie i kraju.

AC: Czy to że jest Pani perfekcjonistką przeszkadza Pani w pracy? 

VB: Owszem.  Chcę osiągnąć jak najszybciej efekt, bo myślę swoimi kategoriami, natomiast w ferworze pracy zapominam czasami, że „ludzie to nie maszyny”. Mają lepsze i gorsze dni. W pewnym momencie, muszę sobie powiedzieć- stop!!!, spokornieć i zastanowić się nad sobą. Jeden dzień takiego spokoju daje więcej niż furia. Kiedy złe emocje biorą górę, wtedy nie dziwmy się, że nic nam nie wychodzi.  

AC: Pani Violetto jest Pani bardzo skromna w swojej wielkości. Jest Pani osobą znaną w środowisku podlaskim i nie tylko.  Nigdy nie oczekuję Pani pochwał i poklasku, jest Pani bardzo ciepła i serdeczna. W natłoku zajęć, dużo Pani czyta?

VB: Staram się, więcej czasu mam teraz. Wszyscy przeżywamy, pozostając w domach na pracy zdalnej, ciężki i bardzo trudny okres. Czytanie to zbyt mało, moim hobby są robótki ręczne na drutach i szydełku.

Pociąga mnie malowanie obrazów numerami, to bardzo mnie uspokaja. Moje skromne malowane prace zapełniły garderoby chórzystów. (śmiech) Zawsze chciałam malować, ale nikt nie pomógł mi na tyle , abym zajęła się tym profesjonalnie.

Praca zawodowa stawia przede mną dużo nowych i nieznanych wyzwań, wymaga poświęcenia i rozwagi. Jestem nadwrażliwcem jak każdy muzyk. Moja misją jest wyławianie i kształtowanie talentów, a to trudne zadanie, wymagające czasu. Póki nie osiągnę celu, myślę, błądzę, miotam się i wtedy druty lub książka, a przede wszystkim rozmowa z Bogiem doprowadzają mnie do spełnienia. 

Pani Violetto było mi niezmiernie miło, dziękuję za rozmowę i życzę by pandemia skończyła się szybko, a świat artystyczny wrócił do teatrów, opery… bardzo za Wami tęsknimy.

Tekst :
Anna Czech
Ludzie z Charakterem