A wszystko zaczęło się w latach 80-tych zeszłego stulecia. O niezależności i prywatnej własności.

1 października, 2020



Rynek nieruchomości, którym zajmuje się od ponad 20 lat jest podstawą rynków ekonomicznych. Wtedy gdy rozpoczynaliśmy w Polsce przygodę z kapitalizmem, to ja już byłem młodym obiecującym, ambitnym prawnikiem, i wydawało mi się, że jesteśmy w stanie wnieść nową jakość do naszej rzeczywistości. Tej rzeczywistości którą już miałem okazję dotknąć, przeżyć jako młody pracownik w urzędzie miasta Krakowa, a potem współtwórca Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie. Były to późne lata 80-te, a my chcieliśmy tworzyć nową rzeczywistość- tak mówi o sobie Jacek Kolibski, krakowski biznesmen, znawca rynku nieruchomości.


Rozumiem, że to co teraz widzimy w Krakowie, jest też Twoją zasługą?

-Możemy na pewno powiedzieć, że jesteśmy tymi, którzy zbudowali podwaliny pod nową jakość życia w mieście, pod nową urbanistykę , pod nowe rozstrzygnięcia dotyczące rynku finansowego i rynku nieruchomości. Przed nami stały bardzo różne decyzje. Odpowiadałem za prywatyzację w Krakowie od pierwszych dni tego procesu, przez kilka następnych lat, tych trudnych pionierskich lat. Uczyliśmy się tego od ekspertów ze Stanów Zjednoczonych, z Europy. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy uczestniczyć w różnorodnych kursach i szkoleniach organizowanych przez partnerów z Francji, Niemiec, ludzi z Banku Światowego. A więc z jednej strony mieliśmy własne doświadczenia, a drugiej strony mieliśmy przykłady jak na świecie te procesy restrukturyzacyjne, prywatyzacyjne, naprawcze były prowadzone.

To były bardzo trudne lata, prawda?

-Tak. To były trudne lata, dlatego że wchodziliśmy w zupełnie nową jakość gospodarki. Gospodarka zwana socjalistyczną , to była gospodarka niedoborów, gospodarka rozdawnictwa, gospodarka nieefektywnych decyzji. Proszę zauważ, że to co cechowało lata 90-te, to dla wielu ludzi była ogromna szansa na wybicie się na niezależność, wybicie się na prywatną własność, na zarządzanie oparte o reguły ekonomii, ale też dla wielu była to utrata bezpieczeństwa i strach przed zmianą.

Rynek stawał się wyzwaniem. W Krakowie prowadziłem projekt, który jest moją pasją, przygodą przez ponad 10 lat mojego życia zawodowego. Była to likwidacja Krakowskich Zakładów Sodowych Solvay. Czy ktoś to jeszcze pamięta? W 1989 roku zatrudniały one ponad 1600 osób. To był rentowny zakład, ale miał jeden podstawowy mankament, z którego wtedy nie wszyscy zdawali sobie sprawę. To zatrucie okolicznego środowiska naturalnego. Odpady przy produkcji sody kaustycznej,  degradowały całą dzielnicę Podgórze, rzekę Wilgę i otoczenie dzisiejszego Sanktuarium. Jak na owe czasy dość odważnie zaczęliśmy mówić o podjęciu decyzję o likwidacji tego zakładu. Kiedy pomysł ujrzał światło dzienne, pierwszy sygnał był taki „chyba żeście zwariowali”. Wszystkich nas pozamykają, 80% sody kaustycznej jest kierowane do Związku Radzieckiego. Trzeba też mieć nie lada odwagę polityczną i chwała moim zwierzchnikom, moim Prezydentom, którzy umieli z tą ideą przebić się. Problemy ekologiczne nie były z perspektywy produkcji  żadnymi znaczącymi problemami. Nas młodych zafrapowało to, że piękna rzeka Wilga to ściek. Krok po kroku przez kolejne lata budowaliśmy program wygaszania produkcji i zwalniania ludzi. Musimy pamiętać, że Solvay nie należał do przedsiębiorstw ekonomicznie upadłych, wręcz przeciwnie, jego kondycja finansowa była bardzo dobra. Przedsiębiorstwo niszowe, które kreowało zysk, i jak wytłumaczyć politykom, że taką firmę trzeba zamknąć, w świecie gdzie świadomość ekologiczna nie była zbyt wielka. Do tego dochodził fakt, że mieliśmy  ministra przemysłu chemicznego, dla którego chemia ciężka, chemia organiczna  była sensem życia a nie jakaś tam ekologia. Ale udało się. Rada miasta Krakowa podjęła wreszcie ustawę o tym że, „idą nowe czasy spróbujmy, być nowocześni”. Przez wiele kolejnych lat powolutku wygaszaliśmy zakład na każdej płaszczyźnie, a to był teren ponad 40 hektarów prawie w centrum Krakowa. Niewiele osób wie, że, jeszcze nie tak dawno mieliśmy tam właśnie obszar górniczy, kamieniołomy w których pracował Jan Paweł II, dziś to nasz przepiękny zalew Zakrzówek.

Zakrzówek objęty jest pracami, które mają go przekształcić w obszar rekreacyjny?

-Tak, dziś dużo się dzieje. Dzięki koncepcji która wtedy powstała w zarysach, dziś mamy obszar rekreacyjny, o częściowej zabudowie mieszkaniowej, rezydencjalnej. Miejsce piękne, niezwykłe. Muszę powiedzieć, że w procesie likwidacji, już jako szef Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego miałem duży wkład w działania na tym terenie. Między innymi urządzaliśmy kąpielisko strzeżone, ponieważ ten obszar gdy został wyłączony z produkcji, to stał się niebezpieczny. Byliśmy zobowiązani do tego, by ustrzec ludzi przed swoja niekompetencją a czasami i głupotą.  Są to ogromne dwa krasowe zbiorniki połączone ze sobą, wyrobiska zalane wodą.

Jak pięknie tak niebezpiecznie i to w centrum Krakowa

-Przez wiele lat to miejsce funkcjonowało jako kąpielisko, aż w pewnym momencie stało się ono „rajem” dla płetwo-nurków. Odbywają się tam zawody i szkolenia. Trzeba pamiętać, że jest to jeden z terenów po likwidowanym Solvayu dla którego należało znaleźć nową funkcję, znieść obszar górniczy i znaleźć dla niego funkcję inną niż przemysłowa. Jednym z niesamowitych projektów w tamtych czasach, było zrobienie na wodzie małego Las Vegas. Kasyna gry na wodzie, przepych w pięknej oprawie. Partnerzy z Kanady byli absolutnie przekonani, że to się da zrobić. Zabrakło jednak entuzjazmu, trochę brakło podstaw ekonomicznych, trochę prawnych, więc projekt nie ruszył, ale może dobrze, dzięki temu zachowano tam unikatową część Krakowa w wersji nienaruszonej .  

Jacku, Twoi przyjaciele mówią o Tobie „człowiek orkiestra”. Robisz bardzo wiele bardzo różnych rzeczy, jednak pewnie są takie które uważasz za najważniejsze?

-Mógłbym powiedzieć patrząc odrobinę wstecz ale i w przyszłość, że do pewnego stopnia jestem człowiekiem szczęśliwym i spełnionym. Robię to co lubię . Lubię pracę, nieruchomości a ekonomia to moja pasja. Jak zawsze są sukcesy ale i porażki bo takie jest życie. Większość przedsięwzięć które podjąłem udało mi się realizować z sukcesem. Solvay o którym mówiłem, to tylko fragment. Bardzo dbam o to, by moje projekty były społecznie użyteczne. Ja nie muszę być bogaty, nie chcę konkurować i nie konkuruje z tymi którzy co rok dokładają kolejny milion do swojego konta. Przecież to nie o to chodzi. Dlatego bardzo dla mnie ważne jest to, by wszystkie projekty w których uczestniczę były przydatne dla lokalnej społeczności, a do tego niezmiernie ważnym jest budowanie świadomości. Wiele czasu i energii poświęciłem w działalności organizacji pozarządowych. Zaczynając znów od początku. Miałem kilkuletnią przygodę,  odpowiadałem za procesy restrukturyzacyjne w Hucie Lenina a później Sędzimira. Z wielki przyjacielem, dyrektorem Knapikiem który był inżynierem z bardzo otwartą głową, zabraliśmy się za projekt szalony, bo przecież tam pracowało 20.000 ludzi. Wiedzieliśmy z doświadczeń francuskich czy brytyjskich, że ta struktura długo się nie utrzyma. Przyszły nowe czasy, inne czasy i pozostaje kwestia jak długo będziemy chronić miejsca pracy w Hucie. Jak zrobić to mądrze, by przejście od twardych zawodów hutniczych i około hutniczych, do zawodów uszlachetnionych, przetworzonych, potrzebnych w gospodarce? Z perspektywy minionych 30 lat, dzięki wielu ludziom, i temu że krakowski ośrodek akademicki był zawsze bardzo mocny, pojawiło się paru liderów takich jak Comarch oraz mniejsze tego typu firmy, które dały światło by próbować przekształcić Hutę z jak najmniejszymi stratami dla ludzi. Jednak początek to powtarzające się pytanie „co zrobić z 5000 ludzi”, dla których za chwilę nie będzie miejsc pracy”? Jeden z francuskich restruktyzatorów przemysłu hutniczego, zaproszony przez nas na spotkanie powiedział, że utrzymanie tych miejsc pracy jest niemożliwe, i że jeśli obronimy 10, 100 miejsc pracy to jesteśmy znakomici. Wtedy była to dla nas abstrakcja. Niestety sprawdziło się to później w wielu projektach.

Założyliśmy francusko-polski instytut zarządzania przemysłowego. Utworzyliśmy 5 letnie regularne studia francusko języcznych dla polskich młodych menadżerów . Przez lata obserwuję ludzi, którzy z nami zaczynali w tym instytucie. Byli to m.in. producent okien, jeden z głównych zarządzających firmami finansowymi w Krakowie, i można by tak długo wymieniać. Wyszkoliliśmy dwa pełne cykle studentów , absolwentów, którzy odbywali staże we Francji. Było to możliwe dzięki temu, że przez te kilka lat nauczyli się biegle języka. Nie tylko takiego, by pójść do konsula i poprosić o wizę, ale takiego by rozmawiać, projektować, handlować, prowadzić negocjacje.

To były takie momenty, które jakby powodowały, że oddziaływanie poszerzało się. Nie tylko garstka entuzjastów, ale Ci którzy z nami współpracowali, korzystali z tych projektów, byli takimi naturalnymi rozsadnikami idei. To była jedna z pierwszych fundacji . Po tym okresie w latach 1994 może 1995 założyliśmy w Krakowie Fundację Promocji Gospodarczej regionu krakowskiego . Takich fundacji w całej Polsce założyliśmy kilkanaście. Przetrwały one w większości około 20 lat. Udzielono dziesiątek tysięcy małych pożyczek w wysokości  50.000 do 100.000 zł. Chodziło o małe kwoty, oprocentowane 0,5%, by przedsiębiorca uposażony został w kapitał początkowy. Dziś znamy wiele instytucji które będą finansowały małego przedsiębiorcę na starcie. Komitety, start-upy i inne. Do 2000 roku nie było to proste. Szczególnie, że banki niechętnie kredytowały osoby bez historii bankowej. W ramach fundacji był oficer delegowany do wsparcia technicznego, do wsparcia finansowego, doradca podatkowy. Mały przedsiębiorca gdy otrzymał od nas pieniądze, nie mógł iść i kupić za to nowego samochodu do jazdy rodzinnej. Musiał mieć biznes plan, a my musieliśmy widzieć w tym potencjał. Fundusz działa do dziś, a stopa zwrotu zaciągniętych pożyczek jest na poziomie 90% Nie opłaca się tu robić „skok na kasę” (śmiech). Zbyt mały pieniądz, a jednocześnie jest tam asysta techniczna, która poniekąd daje gwarancję, że otrzymane wsparcie zostanie dobrze wykorzystane.

Jeszcze wiele byś mógł opowiadać o tamtych czasach, ale bardzo mnie interesuje co dzieje się u Ciebie obecnie?

-W okresie gdy budowaliśmy podstawy dla zrębu właściwych regulacji na rynku nieruchomości, bo jednak ten rynek nieruchomości mnie prześladuje wciąż od wczesnych lat 90-tych, założyliśmy Krakowski Instytut Nieruchomości, w skład którego wchodzili eksperci. Blisko współpracowaliśmy z Akademią Ekonomiczna oraz  Politechniką Krakowską. Przez wiele lat, ten Instytut był obecny w całej Polsce, był wyznacznikiem trendów dotyczących regulacji na rynku nieruchomości. Najlepszy przykład, że to właśnie w ramach tego instytutu pisaliśmy założenia dla zawodów rynku nieruchomości: pośredników, zarządców i dla rzeczoznawców majątkowych minima kwalifikacyjne i opracowaliśmy standardy zawodowe. Organizowaliśmy cały system kształcenia podyplomowego czy stacjonarnego . Chodziło nam o to, że rynek będzie wtedy dobry, dojrzały, profesjonalny, jeśli i gracze będą profesjonalni. Przypadkowi ludzie mogą odnieść sukces, ale również mogą bardzo dużo posuć nie znając zasad i metod funkcjonowanie a tym bardziej naprawy. Dla całego rynku, takie osoby są niebezpieczne. Tworzyliśmy z uporem podstawy dla kształcenia i budowania standardów zachodnich, wykorzystywaliśmy bliskie relacjami z organizacjami międzynarodowymi . Chodziło o to, by i nasze organizacje zdobyły status międzynarodowy. Było to ważne w tamtym momencie. Współcześnie kiedy przychodzą do nas partnerzy korporacyjni, międzynarodowi ,  już nie ma tego co było  wtedy przepraszam za określenie nazywane „Brygadą Mariota”. Jest takie negatywne określenie kojarzone z tym okresem. Przyjeżdżali ludzie z Banku Światowego lub innych organizacji międzynarodowych, mieszkali pół roku w Mariocie, nie wychodzili w zasadzie dalej niż poza „bar”, pisali wielkie raporty jak to naprawić polską gospodarkę. Oczywiście upraszczam celowo. Oni mieli setki spotkań, czytali nasze raporty. W tamtym okresie byłem doradcą w zespole prof. Leszka Balcerowicza, więc wiem dobrze jak to wyglądało. Nie musze słuchać propagandy z jednej czy drugiej strony.

Mamy dziś relatywnie wysoki poziom ekspertów w zakresie wycen nieruchomości, dzisiaj gdy międzynarodowa korporacja lub firma giełdowa potrzebuje wyceny jakiegoś projektu inwestycyjnego czy strumienia dochodów z inwestycji, to mamy u siebie specjalistów których wyceny, oceny, raporty są traktowane poważnie. Dlaczego? Bo czujemy się pewnie. Bo jesteśmy profesjonalistami.

Wracając do tego co na dzień dzisiejszy wydaje się ważne, to właśnie to, że mamy świetnych specjalistów na rynkach finansowych i nieruchomości, że jesteśmy wiarygodni dla dużych inwestorów. Na pewno jesteśmy krajem o większym ryzyku niż Wielka Brytania czy Niemcy, ale to wynika z tych 100 czy 200 lat różnic w zarządzaniu gospodarką, czy kulturze prowadzenia biznesu.

Jacku, gdyby ktoś kto Ciebie zupełnie nie zna, dostał Twoje imię i nazwisko, pod jakimi hasłami byłbyś odszukiwany?

-Zdecydowanie można mnie znaleźć w Encyklopediach zawodowych . Jestem specjalistą od spraw restrukturyzacji gospodarki, mogę powiedzieć o kilkudziesięciu bardzo udanych projektach restrukturyzacyjnych. O nadzorowaniu setek przedsiębiorstw w okresie pomiędzy przekształceniem a jakąś nadaną nową funkcją. Na poziomie tych zadań jestem osobą kompetentną, mającą doświadczenie. Ba, w mojej zawodowej karierze mogę się poszczycić tym, że byłem dyrektorem zarządu Zrzeszenia Prywatnego Transportu, Członkiem Naczelnej Rady w czasach słusznie minionych. To też uczyło pokory, dawało podwaliny dla małego biznesu, który musiał się przebijać prze gąszcz niechętnych przepisów i regulacji. Ciągle będę powtarzał moim dzieciom które są dorosłe i nie maja pojęcia o budowaniu w tamtych czasach, że ludzie którzy w latach 80-tych, 90-tych zaczynali przygodę z biznesem bo stracili pracę , bo chcieli się wybić na niezależność , zaczynali od łóżka na ulicy , czy od jazdy do Wiednia na Green Place. Tak się zaczynała przedsiębiorczość. Dziś trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie wyglądał start z gospodarki która upadła, do nowego zupełnie innego ładu gospodarczego. Kto z tej wolności skorzystał, w większości do dzisiaj jest na poziomie średnich i dużych przedsiębiorstw. To jest nasz sukces, wspólny sukces Polaków tworzony przez te 30 minionych lat.

Jesteś właścicielem kilku firm, opowiedz proszę co to jest za biznes?

-W ramach małych i średnich firm zajmujemy się obrotem nieruchomościami, analizami rynku, doradztwem w ramach mojej firmy Krakinwest. Firma funkcjonuje od ponad 20 lat. Tworzy ją grono eksperckie, które prowadzi inwestycje, projekty dla dużych grup kapitałowych, korporacji, ale też tworzy własne, małe projekty inwestycyjne. Z tych małych rzeczy jestem najbardziej zadowolony, tworzymy całość od samego początku do końca, i jak wychodzi to jest i wyjątkowa frajda i zadawalający efekt ekonomiczny.

Koniecznie muszę dodać, że wraz z moim przyjacielem, który ma ogromne doświadczenie, budujemy domy systemowe, energooszczędne, domy drewniane w systemie kanadyjskim. Potrafimy wybudować dom od fundamentu pod tz.”klucz” w ciągu 6 miesięcy. Z niezwykłą przyjemnością utrzymujemy bliskie kontakty z inwestorami. To nie jest takie normalne i standardowe w tym biznesie, zazwyczaj wszystko kończy się w chwili rozliczenia transakcji. My mamy wciąż otwarte drzwi.

Jacku, powiedziałeś coś co chyba jest warte podkreślenia. Użyłeś stwierdzenia „mój Przyjaciel”. Co poza zarabianiem pieniędzy jest dla Ciebie w życiu ważne?

-Przyjaciele jako ostoja i pewność w funkcjonowaniu. To Ktoś niezwykle ważny To taka rama w której funkcjonujemy, a co jeszcze? Zdecydowanie ważne jest to, że gdy rano wstaję i patrzę w lustro, mogę śmiało powiedzieć „ fajny jest ten gość, chciałbym iść z nim na piwo”. Wiesz, to jest takie poczucie zadowolenia z tego co się robi. Oczywiście są przeszkody, nigdy nie jest tak, że życie jest usłane różami. Byłoby to przelukrowane i nieprawdziwe.

Gdyby wszystko było takie „słodkie” to nie czulibyśmy wartości z tego co się udaje.

-Pytasz co jest ważne? To zadowolenie z tego jak się żyje i co się robi. Pieniądze dziś większe, jutro mniejsze ale potrafię cieszyć się z tego co mam. Chcę osiągnąć coś więcej, ale na miarę własnych przekonań. Właśnie ten biznes społeczny, ekonomia społeczna, poczucie, że są ludzie którym trzeba i którym mogę pomóc. Wiesz… w życiu to się opłaca.

Jacku, jest jeszcze coś co jest zupełnie niezwiązane z nieruchomościami. Nalewki. Biznes czy zabawa?

-Pięknie przeszłaś od tego kim dla mnie jest Przyjaciel, do tego co mogę z nim robić. W życiu jest tak, że masz Przyjaciół, cenisz ich , podziwiasz, szanujesz, i zastanawiasz się co możesz wspólnie z nimi zrobić? Pojechałem kiedyś na konferencję do Harkowa, poznałem tam mera jednego z miast na południu Ukrainy. Miał on ciekawy wykład, ja też prowadziłem swój, w ten sposób spotkaliśmy się przy kawie i przy kieliszku, zaczęliśmy rozmawiać co jest w życiu ważne. Dosiadł się do nas rektor uczelni, mój wieloletni Przyjaciel, i tak zaczęła się nasza znajomość która trwa już wiele lat. Któregoś dnia podczas mojego pobytu poszliśmy w Odessie na nalewki lwowskie. Ponieważ opowiadamy sobie o ciekawych regionalnych miejscach, mój przyjaciel zaproponował, że pokaże mi salon nalewek w Odessie. Niezwykłe miejsce, i decyzja „zróbmy to w Krakowie”. A że wiele szalonym ludziom nie potrzeba poza pomysłem…(śmiech). Mnie te nalewki zafascynowały wielością smaków. Do naszego lokalu na krakowskim Kazimierzu, zamówiliśmy 16 smaków. Mam nadzieję, że udało nam się stworzyć klimatyczne miejsce, pijalnie nalewek ze Lwowa a nawet szerzej bo są to  „Galicyjskie Nalewki”. Możesz spróbować nalewek na miejscu, lub zabrać je do domu lub potraktować je jako prezent. Jak widzisz, pomysł na biznes zrodzony z przyjaźni, dla Przyjaciół… znajomych, a dopiero później z myślą o nieznajomych.

Podobnie było z Europejskim Instytutem Nieruchomości. Siedzieliśmy w Wilnie na bardzo dużej konferencji dotyczącej „Finansowania rynków nieruchomości w Europie środkowo-wschodniej”, wieczorem z kolegami z różnych zakątków Polski, Austrii, Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii, wpadliśmy na pomysł, by stworzyć Europejski Instytut Nieruchomości. Wyjdźmy od „Krakowskiego Instytutu Nieruchomości”, poszerzmy nazwę, spektrum i grono. Ten instytut funkcjonuje do dziś , tak się złożyło, że jestem fundatorem, jednym z kilkunastu, pierwszym i jedynym Prezesem Zarządu, który na swych barkach musi unieść ciężar funkcjonowania tej zacnej organizacji. Nie dla pieniędzy, ale dlatego, że jest to ważne. W moim przekonaniu ta wiedza, którą pozyskaliśmy przez lata powinna się przekładać na myślenie o tym, że to co dostaliśmy powinniśmy oddać dalej. Stąd też moje kontakty z Ukrainą, Gruzją, Armenią, z krajami które budują tak jak my lata temu drogę do postępu i sukcesów. Oni są ciągle za nami, choć próbują. Ich rynek wciąż jest mniej stabilny, bardziej ryzykowny i skorumpowany, co nie służy prawdziwemu biznesowi. Oddajemy wiedzę, a na bazie tych kontaktów rodzą się prawdziwe przyjaźnie a dla mnie dodatkowo niesamowita przygoda. Wyobraź sobie, że uczyliśmy Ukraińców oszczędności energii, pokazując jej straty na parujących rurach. Smażyliśmy na tych rurach jajka, teraz się z tego śmieję, wtedy to był ostatni argument który miał przemówić do ludzi o innej niż nasza mentalności. O czym my mówimy? Jakie oszczędzanie energii? Jakie zmniejszenie kosztów? Statystyki, tabele, wyliczenia nie dały tyle co zdjęcia w TV o tych naszych jajkach smażonych na rurze w środku zimy. (śmiech)

Jacku, można Cię słuchać bez końca. Dużo ciekawostek o których nie słyszymy na co dzień, bardzo dużo informacji które pozostają na długo w naszych głowach . Życzę ci na kolejne dni i lata, by pasja która żyje w Tobie nigdy nie zgasła, entuzjazmu dla tego co robisz. By Twoja pracowitość i zaangażowanie były zaraźliwe. Życzę Ci dużo szczęścia. Bardzo Ci dziękuję, że zgodziłeś się na tę rozmowę.

Tekst :
Anna Czech
Wydawca "Ludzie z Charakterem"