O zielonej szmince, o marzeniach które się spełnia, o „MAMUSIOWYCH dniach”

22 października, 2020

Marta Gąska -piękna, utalentowana, wrażliwa. Kobieta wszechstronna i wyjątkowo zorganizowana. Kochana mama i żona.… a przecież mogłaby być zarozumiała i zimna… Bo przecież jest znana, osiągnęła sukces.

Pani Marto, czy już jako mała dziewczynka stroiła się Pani w szpilki swojej mamy i używała jej kosmetyków?

Wiem że to banalne, ale od kiedy pamiętam stroiłam się i malowałam, a najczęściej zwykłymi farbami (śmiech). Mama absolutnie nie pozwalała dotykać swoich kosmetyków (w tamtych czasach był to towar mocno deficytowy). Pamiętam jedną, wyjątkową pomadkę,  w pięknym złotym opakowaniu, którą tata przywiózł jej w prezencie z Turcji . Miała zielony kolor, a po nałożeniu na usta zmieniała się w piękną rubinową czerwień. Nie wiem co mnie bardziej zachwycało: opakowanie,  jej kolor czy magiczne właściwości. Jak tylko była okazja podkradałam ją mamie i malowałam sobie usta . Do dziś pamiętam ten dreszczyk emocji i ekscytacji.

Skończyła Pani architekturę i urbanistykę w Białymstoku, a to dość odległe od makijażu i wizażu  … jak to się stało, że podjęła się Pani tej profesji?

Oj nie wiem czy takie dalekie … Jedno i drugie to sztuka, tylko trochę w innym wydaniu. Zawsze mnie ciągnęło w stronę artystycznych doznań. Będąc na drugim roku studiów trafiła w moje ręce ulotka reklamująca kurs. Czy to przypadek? Nie wierzę w przypadki. Tak właśnie postanowiłam rozpocząć naukę w szkole charakteryzacji. Zakochałam się w tym zawodzie po uszy. Ta miłość i pasja trwają do dziś. Architekturę skoczyłam i bardzo się z tego cieszę.

Szkoła stworzona przez Panią, to konsekwencja potrzeby jaka pojawiła się na rynku białostockim? Czy tworzenie szkoły było dużym wyzwaniem? Z czym najtrudniej sobie poradzić prowadząc taki biznes?

Dokładnie tak. Pewnego razu miałam do zrealizowania duży projekt w Białymstoku,  i szukałam osób które mogłyby mi pomóc. Jak się okazało,  nie było w pobliżu osób pracujących w podobnej estetyce co ja. Wtedy właśnie pojawił się pomysł wyszkolenia sobie takiej pomocy, i tak powstała MARTA GĄSKA MAKEUP SHOOL. To już prawie 13 lat. Uwielbiam uczyć i zarażać innych moją pasją. Jestem dumna z sukcesów moich „GĄSEK”, tak żartobliwe nazywam moje uczennice i absolwentki. Niestety do tej pory, nie trafił mi się jeszcze żaden Gąsior na kursie ( śmiech).

Na początku to było mega wyzwanie. Byłam tuż po porodzie, synek miał 6 miesięcy. Wszyscy w koło pukali się w czoło co to za pomysł. Przecież szkoły makijażu mają racje bytu tylko w stolicy, słyszałam od „życzliwych”. A tu proszę mogę się pochwalić, że jestem w samej czołówce najlepszych szkół w Polsce. Czy to trudny biznes? Moim zdaniem nie, jeśli jest się zorganizowaną. Wszystkim zajmuje się sama, począwszy od zapisów,  odbierania telefonów, ustalania grafiku, zaopatrzenia kończąc na prowadzeniu wszystkich zajęć. Jak się kocha co się robi to się nie przepracuje ani jednego dnia, powiadają.

Jest Pani osobą, która wydobywa piękno w kobietach. Czy to tylko rysy twarzy czy może coś więcej powoduje, że podejmuje Pani decyzję o sposobie i formie wykonywanego makijażu?

Oj wiele rzeczy ma na to wpływ. Najważniejsze jest dla mnie to, jak kobieta chce się czuć w makijażu! Czy chce być seksowna, ponętna, drapieżna, czarująca, naturalna, a może delikatna lub dziewczęca? Następnie na jaką okazję się maluje i jaka jest cała jej stylizacja (makijaż powinien być tylko uzupełnieniem całości). Poza tym słynę z tego, że w moim makijażu kobieta jest najpiękniejszą wersją samej siebie (uśmiech). Nie lubię sztucznie zmieniać kobiet! Uwielbiam wydobywać z nich i podkreślać naturalne piękno.

Czy pamięta Pani pierwszą sławną osobę, którą Pani malowała?
Kto to był?

Zapamiętałam 2 pierwsze osoby, Alicję Majewską i Kasię Dowbor. Dwie cudne kobiety, które podziwiam. Muszę jednak przyznać, że z makijażu Pani Alicji nie byłam zadowolona w 100%. Trudne teatralne światło oraz brak doświadczenia sprawiły, że makijaż prezentował się zupełnie inaczej w garderobie niż na scenie. Natomiast z całą pewnością nie zapomnę pierwszego makijażu,  który miałam wykonać Edycie Górniak. Byłam bardzo zestresowana i przejęta (pamiętam, że przed sesją całą noc nie spałam). Edyta słynęła z tego, że jest bardzo wymagająca i na dodatek była to sesja okładkowa do Fashion Magazine. To jeden z najbardziej prestiżowych magazynów w Polsce. Na szczęście wszystko się udało, a nasza współpraca trwała przez kilka ładnych lat. Bardzo miło wspominam ten czas.

Jak Pani godzi swoje obowiązki zawodowe z życiem rodzinnym, wiem że dzieci są dla Pani bardzo ważne.

Nie jest łatwo,  ale jak ma się 3 dzieci to człowiek bardzo szybko uczy się organizacji czasu. Na szczęście mam cudownego męża, który bardzo mi pomaga i wspiera. Przejmuje większość obowiązków pod moją nieobecność. Wbrew pozorom dość dużo czasu spędzam z dziećmi. Mamy też taką swoją tradycję, którą nazywamy „MAMUSIOWY DZIEŃ”. (uśmiech) Jeśli nie ma mnie kilka dni w domu, a tak czasami się zdarza, to wówczas w ramach zadośćuczynienia zwalniam dzieci ze szkoły i cały dzień spędzamy razem. Robimy tylko to czego dzieci sobie zażyczą . Ostatnio grafik był bardzo napięty. Wspólne śniadanie w ulubionej restauracji, następnie spacer po parku i jazda na hulajnogach. Kino, zakupy, lody, lepienie figurek z jadalnej plasteliny, a na koniec dnia lodowisko. Wtedy jestem cała dla nich, nawet telefon odkładam na bok. Nie ważne ile czasu spędzamy z dziećmi, ważne jak go spędzamy. Wszyscy kochamy te nasze „Mamusiowe Dni”. (uśmiech)

Jest Pani kobietą sukcesu, często jest to problem mentalny dla mężczyzny? Jak to jest w Pani przypadku?

Rzeczywiście wielu mężczyzn ma z tym problem. Ja mam to ogromne szczęście, że mój mąż od 21 lat dmucha w moje skrzydła i wspiera we wszystkim co robię. Mój sukces to z całą pewnością także jego sukces. Nigdy mnie w niczym nie ograniczał, nie zabraniał,  nie wpędzał w poczucie winy. Zawsze dumnie kroczył obok mnie. Jest moim liderem wśród fanów na Facebook’u. Wszystko lajkuje, udostępnia i wysyła mnóstwo serduszek. To mój najlepszy przyjaciel.

Największy sukces i największa porażka

Mój największy sukces życiowy to moja rodzina. Zawodowy- mam nadzieję że jeszcze przede mną. Na porażkach w ogóle się nie skupiam, nie zapamiętuje ich. Są dla mnie lekcją do odrobienia, którą rzetelnie wykonuje. Zawsze wyciągam z nich wnioski, podnoszę się, otrzepuję, zapominam i idę dalej. Jest takie powiedzenie: „NIE WAŻNE ILE RAZY UPADNIESZ, WAŻNE ILE RAZY WSTANIESZ”. Tego się trzymam!

Jaką radę dałaby Pani kobiecie, która chce być piękna?

Banalną! UKOCHOJ siebie jakby powiedział Qczaj. Piękne jesteśmy tylko wtedy, kiedy będziemy siebie w pełni akceptować! Nie ma ideałów, nie warto do nich dążyć, bo może nam nie starczy czasu. Każda z nas jest piękna, czasem tylko inaczej. „Zadbaj o siebie tak jak ty tego chcesz”, zawsze to powtarzam. Dla jednej kobiety będzie to wygląd zewnętrzny, dla drugiej być może wewnętrzny. Ja marzę  o tym, aby kobiety stawiały na siebie i na swój rozwój osobisty. Mamy taką słabość, zajmujemy się wszystkim i wszystkimi wkoło tylko nie sobą, a to my dla siebie powinnyśmy być najważniejsze! Stąd też pomysł na mój autorski „BEUTY CAMP by MARTA GĄSKA”, oraz warsztaty Piękna na zewnątrz i wewnątrz, które organizujemy z moją serdeczna koleżanka Pauliną Biernat.  „Beauty Camp” to 3 dniowe warsztaty, na których uczymy kobiety jak zadbać o wszystkie aspekty naszego życia: urodę, duszę i ciało. Jesteśmy po 1 edycji i nieskromnie przyznam, że był to ogromny sukces! Lepiej nie dało się tego zorganizować, tak mówiły uczestniczki CAMPU. Już szykuję kolejną edycję.

Pani Marto spełniamy jedno Pani marzenie …. Jeśli by to było możliwe, co by to było?

Oj mam takie jedno, pomalować  Jennifer Lopez. (uśmiech) Wiem, że się spełni, bo marzenia się nie spełniają, MARZENIA SIĘ SPEŁNIA !!!

Pani Marto, spotkanie z Panią to wielka przyjemność. Bije od Pani ciepło i wielka radość. Bardzo dziękujemy  za rozmowę. Proszę spełniać swoje marzenia, te wielkie i te malutkie.

Tekst :
Anna Czech i Bernadetta Poskrobko
Ludzie z Charakterem