Jerzy Krauze – charyzmatyczny Mistrz z nad morza – (cz.2)

26 kwietnia, 2021


Życie składa się z wielu chwil. Jedne są cudowne okraszone uśmiechem, inne przynoszą smutek i rozczarowania. W sporcie jak w życiu, są wzloty i upadki. Ważne jest to, by podnosić się z kolan i iść dalej z podniesioną głową. Dziś ciąg dalszy historii Jerzego Krauze, który jest przykładem człowieka, który potrafi pokonywać najtrudniejsze przeszkody.



Wróćmy do 2013 roku, do MŚ w Porto. Pamiętny skok o tyczce, podczas panujących  „egipskich ciemności”. Czy żal i poczucie niesprawiedliwości jest wciąż w Panu? To przez delikatnie mówiąc „niedogodność”,  nie został Pan Mistrzem Świata!

J.Krauze_Skok o tyczcze – Finał HME 2015 Toruń


No tak to prawda, jednakże najpierw muszę podziękować, iż świetnie zapamiętała Pani moją biografię sportową. Faktycznie zdarza się, że czasami wracam pamięcią do tych mistrzostw świata, które odbywały się w brazylijskim Porto Alegre w 2013 roku. Te mistrzostwa były dla mnie pełne dramaturgii i zwrotów akcji. Startowałem tradycyjnie w ramach mojego 10-boju, wtedy wszedłem do nowej kategorii wiekowej M50. Przepracowałem bardzo solidnie okres przygotowawczy i startowy. Wiedziałem, że jestem w życiowej formie, wskazywały na to treningi i sprawdziany kontrolne. Po siedmiu konkurencjach byłem zdecydowanym liderem ze sporą przewagą punktów na drugim zawodnikiem – Thomasem Leesonem z GBR i Dolfem Berle z USA, jeśli dobrze pamiętam w mojej rywalizacji wystartowało około 20 zawodników. Gdy przyszło nam rywalizować w 8 konkurencji, a była wtedy już godzina 22.00 i tu nagle pojawiła się siurpryza, bo na stadionie zgasły jupitery, i to w momencie kiedy zaczynałem swój pierwszy skok o tyczce.

Pamiętam, że po rozgrzewce czekałem na swoja kolejkę ponad godzinę, zanim skończą skakać zawodnicy na niższych wysokościach. Na treningach skakałem nawet 3.90m na rozgrzewce zaliczałem w Brazylii skoczyłem 3.70m, zatem oszczędzałem siły na konkurs. Czułem się pewnie bo to jedna z moich ulubionych konkurencji wielobojowych. No i pojawiła się dramaturgia zawodów sportowych, nastąpiła długa przerwa, pojawiła się dekoncentracja, próbowałem dogrzewać się bo zrobiło się już zimno. Na szczęście po 30 min awarię usunięto, lecz jupitery wymagają czasu, zanim w pełni oświetlą stadion. W tym czasie z tyłu ścieżki rozbiegowej do skoku o tyczce, w ramach prowizorycznego ratowania technicznych problemów, dodatkowo wjechało auto z zapalonymi reflektorami.

Na niewiele to się zdało, dalej nie widziałem dołka z otworem w kształcie trapezoidu, gdzie zakłada się tyczkę podczas skoku. Protestowałem, ale sędzia ze względu na późną porę kazał mi skakać. Kiedy natężenie światła na stadionie było już prawidłowe, stanąłem do drugiej próby w ramach zadeklarowanej wysokości, która była dość niska jak dla mnie. Byłem gotowy do rozpoczęcia mojej kolejnej próby, i tu na mój pech sytuacja się powtórzyła.

Ponownie zgasły jupitery, które oświetlały stadion. Znów była przerwa i dekoncentracja, połączona z irytacją. Naprawiono awarię, ale było wciąż ciemno aby móc przeprowadzić tak techniczną konkurencję jaką jest skok o tyczce. Sędzia mnie ponaglał, że muszę już skakać, do tego pokazał mi żółtą chorągiewkę, a to oznaczało że mam 10 sekund na rozpoczęcie biegu z tyczką. Nie miałem wyjścia musiałem skakać, niestety nie widziałem dołka do tyczki i nie dojeżdżałem do poprzeczki co spowodowało, że spadałem poza zeskok, wprost do dołka, a to było bardzo niebezpieczne i groziło poważną kontuzją.

Po nieudanym skoku na oddanie 3-ej ostatniej próby na tej wysokości pozostały mi 3 minuty. Niestety jupitery dalej nie doświetlały obiekt stadionu w odpowiedni sposób, oczywiście protestowałem u sędziego konkurencji. Protest nie został przyjęty, pojawił się stres i bezsilność do zaistniałej sytuacji. Rozpocząłem ostatni skok na tej wysokości, w trakcie dokonałem korekt w stosunku do poprzednich prób. Niestety technicznie minimalnie zabrakło, tym razem miałem już dużą wysokość ponad poprzeczką, ale niestety spadając klatką piersiową lekko zahaczyłem poprzeczkę i razem z poprzeczką spadłem na zeskok, w związku z tym nie zaliczyłem żadnej wysokości.

Była we mnie ogromna złość i rozgoryczenie, że w nierównych warunkach straciłem złoty medal i tytuł mistrza świata. Po tej konkurencji zwróciłem się do arbitra głównego Mistrzostw Świata, ale ten nie przyjął protestu werbalnego. Powiedział mi, że muszę złożyć oficjalny protest na odpowiednim formularzu w Centrum Informacji Technicznej, który był w innym oddalonym obiekcie i był otwarty do 22.00. No mówię do niego co za absurd na stadionie było po 23.00. Poza tym gdyby nawet Jury de Appeal przyjęło mój protest, to nie byłby to uczciwe w stosunku do moich konkurentów, ponieważ zawody w ramach 10-boju rozgrywa się w ciągu dwóch dni, po 5 konkurencji każdego dnia.

Wiedząc co się wydarzyło, byłem sfrustrowany i postanowiłem zrezygnować z dalszej rywalizacji, mimo, że do końca pozostały jeszcze dwie konkurencje. Spakowałem torbę i poszedłem na trybuny. No i tu otrzymałem zimny prysznic od swoich kibiców, a w szczególności od koleżanki Zosi Więciorkowskiej, wybitnej lekkoatletki, która na co dzień mieszka w USA. To właśnie ona zmotywowała mnie do podjęcia dalszej rywalizacji. Powiedziała mi, że do tyczki prowadziłem z przewagą 450 pkt, po tyczce straciłem 700 pkt. i spadłem na 6 miejsce.

Jednakże usłyszałem coś co dźwięczy mi w uszach do dziś „ … Ty nie przyjechałeś tu sobie na wycieczkę, nie bez powodów nosisz strój reprezentacyjny z godłem Polski, a to zobowiązuje Ciebie do rywalizacji sportowej i ukończenia 10-boju nawet gdybyś był poza podium!”. Oj, to była prawdziwa i jedynie słuszna chłosta słowna, którą usłyszałem od przyjaciół sportowych. Mając 50 lat na karku, poczułem się jak mały chłopiec, który potrzebował mentalnego wsparcia. Siedząc na trybunach trawiłem to co wszystko usłyszałem. Po krótkiej chwili przebudziłem się z tego letargu, a było już po 23.00. Przeanalizowałem całą sytuację i powiedziałem, macie rację idę walczyć. Do końca wieloboju pozostał rzut oszczepem i bieg na 1500 metrów.

Wiedziałem, że oszczep to moja „tajna broń”, znałem swoje możliwości. Moi rywale nie wszyscy mnie znali, bo to w końcu mistrzostwa świata, w Europie już byłoby inaczej. Tu nie zawiodłem siebie, ani moich wiernych kibiców, tuż przed północą rzuciłem oszczepem 50 metrów, to sporo jak na wielobój i moją kategorię wiekową. Odrobiłem ponad 100 pkt do lidera Brytyjczyka i ponad 220 do Amerykanina, drugiego po 9 konkurencjach. To oznaczało, że wracam do gry o medale, wiedziałem że inni rywale mi nie zagrożą bo mieli zbyt duże straty punktowe i samym biegiem na 1500 m nie odrobią tych strat. Z Amerykaninem walczyłem już podczas poprzednich Mistrzostw Świata Masters w Lekkiej w 2011 w Sacramento w USA, tam również byłem na podium, gdyż wywalczyłem brązowy medal.

Amerykanin był lepszym biegaczem na 1500 m, zazwyczaj kończył bieg przede mną z przewagą niemal 15 sekund. Miałem zadanie utrzymać jego tempo i nie przegrać więcej niż 8 sekund co dawało w przeliczeniu około 40 metrów. Była już godzina 0:10, gdy wystartowaliśmy do biegu w ostatniej 10 konkurencji, czyli 1500 metrów. To prawdziwy „hard core”, ale to nie pierwszy raz kiedy kończyłem taki bieg w światłach jupiterów i cały wielobój przed północą. Pamiętam jak dziś na pierwszym okrążeniu traciłem ponad 50 metrów, a to oznaczało że traciłem ponad 10 sekund. Jednak w miarę pokonywanego dystansu zacząłem szukać rezerw wolicjonalnych.

J.Krauze – Perth AUS 2016 Decathlon Javelin M50


Okazało się, że adrenalina oraz moja sportowa motywacja spowodowała, że w miarę kolejnych okrążeń zacząłem odrabiać różnicę na tym dystansie. Na ostatnich 300m rozpocząłem nadzwyczajny finisz, na mecie nie wygrałem z Amerykaninem, ale byłem za nim raptem 1 sekundę, a w całym biegu na 3 pozycji. Za metą leżałem na bieżni przez kilka minut zanim wyrównałem oddech. Wtedy w takich momentach myślę sobie nigdy więcej wielobojów. Oczywiście to mija i po dwóch tygodniach wraca motywacja do treningów i planujemy kolejne zawody. Puentując te brazylijskie ciemności oraz finiszowy bieg na 1500m, w konsekwencji pozwoliło mi na zajęcie drugiego miejsca w całym 10-boju i zdobycie wicemistrza świata w brazylijskim Porto Alegre.

Dla pełniejszego zobrazowania dodam, ze Brytyjczyk wygrał z wynikiem 7074 pkt. Natomiast gdybym zaliczył minimalną wysokość w skoku o tyczce to zgromadziłbym 7350 pkt. Jednakże to jest tylko statystyka, prawdziwy sport jest na stadionie i bieżni. Teraz po paru latach trochę mi przeszło, pozostał jedynie żal czy niedosyt, że uniemożliwiono mi walkę o złoty medal. Jednak wytłumaczyłem to sobie, po prostu nie miałem szczęścia, które w sporcie czasami również jest bardzo potrzebne.
Zdaję sobie sprawę, że to dość długi wątek dla czytelnika, jednakże wydawnictwo adresowane jest dla „Ludzi z Charakterem”. Tak o tym mówię, bo akurat w Porto Alegre musiałem wykazać się wyjątkowym charakterem, gdzie poszukałem swoich głębokich rezerw, których w pierwszym momencie ich nie widziałem. Biorąc pod uwagę moją przypadłość, okazuje się, że to nieprawda, bo uważam, że każdy z nas posiada nadzwyczajne rezerwy, tylko potrzebujemy do tego odpowiedniego bodźcowania lub mentoringu.


Panie Jerzy, jest Pan również trenerem. Jak ważny dla sportowca jest trener? Przecież to taka osoba w tle, wręcz czasami zupełnie nie widoczna, o której mówi się mało.


Tak to prawda, posiadam kwalifikacje trenerskie, jednakże trenerem bywam w niektórych momentach. Ostatnio prowadziłem przez dwa lata grupę dzieci w ramach programu „Lekkoatletyka dla każdego”. Jednakże ze względu na liczne obowiązki zawodowe oraz działalność w różnych organizacjach, musiałem z tego projektu zrezygnować, a grupę przekazałem innemu trenerowi z klubu lekkoatletycznego. Poza tym w różnych momentach trenowałem studentów oraz mastersów lekkiej atletyki.

Trener jest potrzebny i ważny na każdym etapie rozwoju sportowego. Zwłaszcza w najmłodszych grupach wiekowych to tak jak nauczyciel w szkole, który uczy podstaw technik w konkurencjach lekkoatletycznych. W późniejszym okresie to także metodyk i mentor. Zgadzam się, że trenerzy są mało zauważalni, zwłaszcza wtedy gdy jego podopieczni zaczynają odnosić większe sukcesy. Jednakże taka jest rola trenera i każdy o tym wie. Z drugiej strony wydaje mi się, że wielu trenerów nie zabiega o to by świecić w blasku jupiterów i kamer. Poza tym, aby dojść do takiego poziomu i wychować wysokiej klasy zawodnika, który jest gwiazdą sportowa jest niewielu. Tym trenerom, którym na tym zależy, to promują się w mediach społecznościowych lub na kanale YouTube.


W Związku LA Masters jest Pan wiceprezesem ds. kontaktów międzynarodowych i marketingu. Bardzo odpowiedzialne stanowisko. Czy ilość czasu jaki Pan poświęca na działalność Związku, nie odsuwa Pana od treningów, rodziny? Jak Pan to wszystko godzi? 

J.Krauze – Wybory do Zarządu EMA reelekcja VP – Izmir 2014


Tak chwilami bywa, że jest natłok zadań, ale to kwestia dobrego planowania czasu, a u mnie z tym problemu nie ma. Osobiście wolę mieć jakieś zadania do wykonania, nawet wtedy gdy następuje ich kumulacja. To lepsze niż brak zadań i wylegiwanie się godzinami na sofie i przeglądanie kanałów telewizyjnych. Jeśli mam wolny czas i nie jestem na treningu, to bardzo lubię wykonywać prace naprawcze, renowacyjne wokół domu czy też w przydomowym ogrodzie.


Zazwyczaj urodziny spędzamy przy torcie, „szampanie”, wśród przyjaciół, znajomych. Są toasty… upominki. Pan jednak ma swój sposób na świętowanie. Na 57 urodziny funduje sobie Pan 4 medale. (uśmiech)

No cóż, każdy ma kiedyś swoje urodziny, akurat ostanie Mistrzostwa Polski odbyły się sierpniu 2020 w Lublinie. W związku z tym, że w lipcu obchodzę swoje urodziny, to prezent w postaci zdobytych medali musiał trochę poczekać. Poza tym to były zwykłe urodziny, (nie rocznicowe), to i prezent był taki normalny, … to nie były mistrzostwa Europy czy świata, ale jak istotne zważywszy na sytuację pandemiczną w kraju, iż w ogóle one się odbyły.


Mówi się, że sport hartuje i ciało i ducha. W dzisiejszym świecie gdzie Covid szaleje, coraz więcej słyszy się o depresji, o tym, że ludzie tracą siły i wiarę. Czy sport tu może być lekarstwem?

J.Krauze – Medale z imprez miedzynarodowych 2021

Zapewne sport hartuje odporność naszego ciała, zwłaszcza gdy uprawiamy sport w różnych warunkach pogodowych. To nie musi być stricte trening sportowy, to może być zwykły jogging lub spacer po parku lub w lesie. Sport może działać na nas odstresowująco po długim dniu pracy, zwłaszcza gdy jest to praca umysłowa. Czasami sam tak mówię idę na trening aby się odstresować i naładować akumulatory na kolejny dzień. Oczywiście po treningu jest zmęczenie fizyczne, ale ono świetnie kompensuje zmęczenie psychiczne. Zatem zachęcam wszystkich do jakiejkolwiek aktywności ruchowej na świeżym powietrzu, ćwiczeń w siłowni lub na basenie. Pandemia COVID-19 zaskoczyła cały świat, puki co naukowcy już wynaleźli szczepionki na tą odmianę wirusa. Jednakże ten wirus z nami pozostanie na długie lata, tym bardziej, że tworzą się jego nowe mutacje. To tak jak z odmienianymi grypy, gdzie każdego roku mamy inne szczepionki na grypę.
Ta cała sytuacja doprowadza nas do różnych zachowań, które w konsekwencji wpływają na naszą depresję. Trudno mieć tutaj jakąś zdrową receptę, ale jeśli jest tylko taka możliwość, to uprawiajmy sport. To najlepszy antydepresant na całe zło. Są także inne metody wzmacniania odporności naszego organizmu. Mam tu na myśli morsowanie w okresie zimy, czy wczesnej wiosny.

To także świetny zabieg krioterapeutyczny i antydepresant. Muszę przyznać, że sam po wielu obawach, w zeszłym roku włączyłem ten rodzaj uodparniania ciała, gdzie przez kilka minut zanurzam się w Morzu Bałtyckim.


Czego mogę Panu życzyć? Jakieś niespełnione skrywane marzenie? 

Trzymając się wątku sportowego, to jak każdy mam również swoje marzenia i plany. Zawsze w tej sferze lubiłem stawiać sobie wysokie poprzeczki. Zatem jako zawodnik w ramach 10-boju lekkoatletycznego chciałbym przekroczyć magiczną cyfrę 8.000 pkt., jednocześnie zdobyć tytuł mistrza świata w mojej ulubionej konkurencji. Posiadam kilkanaście rekordów Polski w wielobojach oraz indywidualnych konkurencjach lekkoatletycznych, jednakże wśród wieloboistów 8.000 pkt, jest innego rodzaju nobilitacją.

Obecnie w kategorii M55 mój rezultat w 10-boju wynosi 7.452 pkt., to najlepszy wynik „all time” w Polsce, 2 w Europie i 4 na świecie w historii statystyk tej konkurencji. Chciałbym zmierzyć się z tym celem za dwa lata będąc w kategorii M60, czyli w gdy ukończę 60 lat. To jest mój cel sportowy, a jak wiadomo do tego potrzeba bardzo dużo zdrowia sportowego, czasu na przygotowania i mnóstwa motywacji do treningów.

Pod względem innych celów, w ramach tak zwanej administracji sportowej, chciałbym zabiegać o elekcję do władz światowych – World Masters Athletics na pozycję Wiceprezydenta WMA.

Wybory do WMA miały się odbywać w 2020 roku podczas Generalnego Zgromadzenia WMA w kanadyjskim Toronto. Jednakże ze względu na trwająca pandemię związaną z COVID-19, Lekkoatletyczne Mistrzostwa Świata Masters w Toronto zostały anulowane i przeniesione do fińskiego Tampere na lipiec 2022 r. Innym rozwiązaniem w 2021 roku jest plan „B” oczywiście jeśli sytuacja związana z pandemią COVID-19 na to pozwoli, to chciałbym kandydować do władz europejskich na pozycję Prezydenta Europen Masters Athletics, podczas Generalnego Zgromadzenia, które wstępnie zaplanowano na 19 października br. w Vila Real de Santo Antonio, (Algarve) w Portugalii. Wspomnę tylko, że w tej organizacji w latach 2010-2017 przez dwie kadencje pracowałem, pełniąc funkcję Wiceprezydenta EMA. Zgodnie z konstytucją EMA w zarządzie na tej samej pozycji można być maksymalnie dwie kadencje, a ja ten limit już wykorzystałem. Zatem mam dość ambitne i dalekosiężne plany, ale zobaczymy co życie pokaże ….(uśmiech)


Panie Jerzy, sprawił mi Pan ogromną radość, godząc się na zaproszenie do wywiadu w Ludziach z Charakterem. Wszystkie słowa które tu padły, zafascynowały mnie jeszcze bardziej. Jestem pewna, że wszyscy którzy przeczytają tę historię, jednym głosem potwierdzą tezę postawioną na samym początku pierwszej części wywiadu a brzmi ona : Jerzy Krauze to człowiek zdecydowanie wyjątkowy, ambitny, aktywny i wyrazisty. „Zakręcony” sportowo i mimo spektakularnych sukcesów, bardzo skromny. Jeszcze raz bardzo dziękuję za rozmowę.

Tekst :
Anna Czech
Wydawca Ludzie z Charakterem