Franek – łowca bramek

13 maja, 2021


Franek – łowca bramek, tak o nim mówią od lat. To pseudonim piłkarza, który osiągnął ogromny sukces, a zakończył swoją karierę sportową już kilka lat temu. Pozostał w pamięci kibiców jako strzelec, którego gole przeszły do historii polskiego futbolu. Znajduje się On w pierwszej trójce piłkarzy, którzy zdobyli największą ilością bramek w ekstraklasie. Eksperci twierdzą, że ta pozycja nie będzie zagrożona jeszcze przez wiele lat. Dzisiejszy gość, poseł do Parlamentu Europejskiego , bezdyskusyjnie człowiek z charakterem – Tomasz Frankowski.
N/z.: Tomasz Frankowski Chicago Fire, podczas sesji fotograficznej dla Przegladu Sportowego. Pilka Nozna MLS 26 03 2008 Toyota Park Chicago Illinois USA Fot. Kamil Krzaczynski / Agencja Przeglad Sportowy

MW: Każdy Pana pyta o sport, a ja chciałbym zacząć od tego, że podobno nie był Pan prymusem w szkole? (uśmiech) 

TF: Przede wszystkim to sprostuję, teraz najczęściej pytają wszyscy o politykę, potem o sport a na końcu o jakieś sprawy przyziemne. Natomiast czy ja byłem prymusem w szkole? Nie byłem, niestety (uśmiech). Od czwartej klasy gdy pojawiły się geografia, chemia, fizyka, wszystkie inne „poważne przedmioty”, ja postawiłem na sport, na  przygodę z piłką. Gdy wygraliśmy turniej jako Szkoła Podstawowa nr 10 na Piasta, zapisano nas do klubu sportowego Jagiellonia Białystok. Od tego momentu nauka poszła w odstawkę. Oceny na świadectwie szkolnym , trójki czy słabe czwórki to był mój „maks” moich chęci. (śmiech) 

MW: Czy w Pana przypadku było potrzebne „przeciąganie” z klasy do klasy przez trenerów?

TF: Akurat trener Karalus* był bardzo wymagający w stosunku do nas i naszych wyników w nauce, a szczególnie nasilało się to, pod koniec roku szkolnego. Mieliśmy zawsze obawy jak zostaną odebrane przez trenera nasze szkolne „dokonania”. Karalusowi bardziej się baliśmy pokazać świadectwo niż własnym rodzicom. Była to szkoła podstawowa, w miarę sprawnie przeskakiwało się z klasy do klasy. Później jak poszedłem do szkoły ponadpodstawowej, do Technikum Budowlanego, to już nie było tak kolorowo. Oj, było ciągnięcie „za uszy” przez niektórych nauczycieli. (uśmiech)

MW: Pana kariera piłkarska jest bardzo kolorowa, jak to było na samym początku? 

TF: Mam same dobre wspomnienie z czasów gdy grałem w Jagiellonii Białystok. Trenerzy- najpierw Mojsiuszko**, potem Karalus budowali zespół, wzmacniając go co roku jednym lub dwoma zawodnikami. Pochodzili oni z innych białostockich zespołów. Praktycznie co roku zdobywaliśmy mistrzostwo w swojej kategorii, aż w wieku osiemnastu lat doszliśmy do mistrzostwa Polski. Młodzi ludzie,  sukcesy które rzeczywiście wskazują na to, że kolorów w tym nie brakowało .( uśmiech)

MW: Można powiedzieć, że wszystko bez przeszkód szło pięknie do przodu ?

TF: W piłce nożnej jak najbardziej.  Jagiellonia spełniała nasze oczekiwania. Mieliśmy dobre warunki do rozwoju i realizowania swojej pasji. Dzięki temu wielu z nas zadebiutowało w reprezentacjach młodzieżowych, juniorskich reprezentacji Polski. Miało to przełożenie na atmosferę w drużynie. Była rywalizacja, było zaangażowanie i stąd chyba określenie „najlepszy rocznik w historii Jagiellonii Białystok”. Tak wspomina nas trener Karalus, który kilka roczników przecież trenował. (uśmiech) 

MW: Z tego rocznika jest  kilka znanych osób, …

TF: Trzeba wspomnieć Jacka Chańkę, Marka Citko, Mariusza Piekarskiego, Daniela Bogusza, Bartosza Jurkowskiego, Samuela Tomara. To są Ci, którzy zagrali pięćdziesiąt, sto, dwieście spotkań w ekstraklasie, w różnych klubach oraz w reprezentacji Polski.

MW: Czy kiedykolwiek myślał Pan o tym, by zamienić piłkę nożną na inną dyscyplinę? Może pływanie, może bieganie, może taniec? (śmiech) 

TF: Absolutnie nie miałem takich pomysłów. W szkole, przez jeden rok byłem rozgrywającym w koszykówkę, co przy moim  wzroście, może wywoływać uśmiech, pewnie wielu rozśmieszy do łez. Było to w szkole podstawowej nr 10, czyli byłem takim niewielkim Stevem Curry dzisiejszych czasów. Ale to się nie mogło rozwinąć z wielu powodów, a głównym była Jagiellonia i piłka nożna mocno we mnie zakorzeniona.

MW: Czyli koszykówce mówimy stanowcze NIE, …

TF: Jest to sport, który lubię oglądać od czasów Jordana czy teraz LeBrona Jamesa. Nigdy jednak nie parłem do tego, aby to kontynuować. Powiedzmy sobie szczerze,  z racji wzrostu nie było najmniejszych szans na sukces. A przecież jeśli grać to po to by wygrywać!

MW: Zatem piłka nożna to „miłość życia”?

TF: Tak, na pewno. Natomiast aktualnie wziąłem sobie „ rozwód z piłką” ( śmiech). Zakończyłem tą przygodę życia, nie realizuję się na żadnym polu pro piłkarskim. Do 40- stki, wypełniała każdy mój dzień. Trening, regeneracja, odżywianie- to standard zawodowego sportowca . Nie ma co ukrywać, przez trzydzieści parę lat była najważniejsza, i wokół niej kręciło się moje życie.

MW: Jest Pan bardzo utytułowanym zawodnikiem, z wielką ilością zdobytych nagród. Która z tych nagród jest tą najważniejszą? 

TF: Każde mistrzostwo Polski cieszyło ogromnie. Mam ich pięć, zdobytych z drużyną Wisły Kraków. Są też pojedyncze tytuły, takie jak czterokrotny tytuł króla strzelców czy nagroda dla najlepszego piłkarza Polskiej Ekstraklasy. Wychodzę z założenia, że jeśli cos robię, wkładam w to 100% siebie, idę po zwycięstwo! Po to się trenuje, po to uprawiamy daną dyscyplinę  sportową, chociażby wcześniej wspomniany taniec czy koszykówka ( śmiech), żeby mieć możliwość „podniesienia”  tej wymarzonej  „statuetki”. 

 
MW: A czy jest jakaś nagroda, którą Pan szczególnie ceni ?

TF: Nie, absolutnie nie mam tej swojej najważniejszej wybranej. Sportowcem roku nie byłem, być może to ona by była tą najważniejszą? Raz mi się udało zająć szóste miejsce w plebiscycie Przeglądu Sportowego, ale to nie zwycięstwo niestety (uśmiech).

MW: Muszę zapytać o bramki. Ma Pan ich dużo na swoim koncie, w klasyfikacji wszechczasów naszej ekstraklasy, zajmuje Pan trzecie miejsce z ilością 168 goli (pierwszy Ernest Pol-186, drugi Lucjan Brychczy-182), to miejsce wydaje się na długo nie zagrożone ?

TF: Różnie może być, natomiast troche czasem żałuję, że siedem lat albo i więcej spędziłem poza granicami kraju. Przy dobrej formie, jeden sezon mniej za granicą, dałby mi pewnie pierwsze miejsce przed Ernestem Polem. Wtedy dzierżyłbym tę hegemonię przez najbliższych kilkadziesiąt lat, strzelając blisko dwieście goli w polskiej piłce w wydaniu ekstraklasowym.

MW: Chciałbym zapytać o bramki, które pamięta się przez całe życie. Czy mecz z Anglią w 2005 i strzelony gol to właśnie ten wyjątkowy ? Białostoczanie mają podwójny powód do zadowolenia, bo jeszcze Marek Citko strzelił gola anglikom.

TF: Tak, jest on bardzo szczególny.  Jeszcze dzisiaj  jak zaczepiają mnie kibice na ulicach, i to nie tylko Białegostoku ( śmiech) ale całej Polski, to pierwszy mój gol, który przychodzi im do głowy, to właśnie ta bramka. Jak mniemam, zapadła w pamięć nie tylko z racji jej urody, ale również i ważności. Był to eliminacyjny mecz z anglikami. Ale faktycznie jest to jeden z moich ładniejszych goli. Wiem kto stał wtedy w bramce i kto krył mnie w polu karnym. Rio Ferdinand i John Terry to piłkarze światowego topu, a jednak Kamil Kosowski tak dobrze dorzucił, że piłka znalazła się w siatce. Natomiast ja jako napastnik, nie podkreślam rangi pojedynczego gola. Gdybym strzelił tylko jedną bramkę, pewnie nie byłbym zapamiętany jako dobry napastnik. Dla mnie każdy gol strzelony nawet Stomilowi Olsztyn kolanem,  jest równie cenny jak wszystkie inne.

MW: Nie na darmo ma Pan wspaniały pseudonim piłkarski „Łowca bramek”. Nie wszyscy posiadają cechę, która im podpowiada gdzie i kiedy znaleźć się w polu karnym, …

TF: To prawda, to jest zasługa trenera Karalusa, który w młodości wpoił mi umiejętność strzelania i „pazerność” na bramki. Jednak potrzebny jest też tzw. ”łut szczęścia”, który wiele razy miałem stojąc pod bramką przeciwnika. Szczęście sprzyja lepszym. (uśmiech)

MW: Polska, Francja, Hiszpania, Japonia, Anglia, USA to miejsca, które zna Pan doskonale. Który z tych krajów  jest w Pana rankingu tym najważniejszym?

TF: To fakt, miałem bardzo barwną karierę pod kontem wyjazdów zagranicznych. Sam sobie te kraje wybierałem. Nikt mnie nie zmuszał do podpisywania kontraktów w Anglii, Hiszpanii, czy USA. Każde z tych miejsc  ma swoje zalety. Ja zazwyczaj widzę szklankę do połowy pełną! (uśmiech) 

Cieszyła mnie radość gry w danym kraju, poznawanie kultury, języka, czy zachowań mieszkańców. Być może w tym moim „rankingu” postawiłbym na Chicago i USA. To ze względu na komfort życia.  Bardzo dobrze mi tam się mieszkało. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do dziś. Ale nie mogę nic złego powiedzieć na pobyt we Francji czy Hiszpanii. Kultura, pogoda, uśmiechnięci ludzie pozwalają myśleć, że być może  warto zakotwiczyć się tam na lata.

MW: Arsene Wenger – to ikona światowego futbolu, tylko kilku piłkarzy z Polski miało okazję z nim trenować. Jest Pan jednym z nich. Czy rzeczywiście to coś wyjątkowego? 

TF: Przede wszystkim to wyjątkowa postać piłkarska. Jak mnie zatrudniał, (bo to z jego inicjatywy zostałem zatrudnionym w Nagoi w 1996 roku) był już po sukcesie z AS Monaco, gdzie zdobył w 1992 roku Puchar Zdobywców Pucharów. Dopiero po wyjeździe z Japonii związał się z klubem Arsenal Londyn, gdzie był trenerem. Trwało to ponad dwadzieścia lat, i tam stał się legendą światowej piłki nożnej. Już w 1996 roku, kiedy miałem okazję pod jego ręką trenować, widać było pełen profesjonalizm i zaangażowanie. Interesował go trening, ale również to, co piłkarze jedzą, jak śpią, jak odpoczywają. W moim odczuciu, wyprzedził epokę. Wówczas mało który trener zwracał  uwagę na te detale poza piłkarskie bo pamiętajmy ze było to 25lat temu . To już w Japonii był zainteresowany naszym menu klubowym, całą kulturą związanej z otoczeniem piłkarza. 

Bardzo dobrze go wspominam, szkoda że tak krótko. Arsene Wengerwyjechał do Anglii, a ja wróciłem do Francji. Więcej nasze drogi się nie przecięły, a może szkoda …

MW: Tak, w zasadzie po jego odejściu Arsenal, nie był już nigdy w światowej formie, praktycznie ta drużyna jest wciąż w nieustannej przebudowie.

TF: To prawda, co roku inny trener, choć teraz mają szansę na awans do finału Ligi Europy.

MW: W 2019 odebrał Pan nagrodę Białostoczanina Stulecia. Czy spodziewał się Pan tego wyróżnienia? Jest Pan jedną z dwóch osób, które mogły tę nagrodę odebrać osobiście. Pozostałe nominacje to wyróżnienia dla osób już nie żyjących.

TF: Tak, udało mi się to za życia (śmiech). 

Absolutnie nie spodziewałem się tego. Białostoczanie chcieli najwyraźniej wyróżnić moją dobrą grę dla Jagiellonii, oraz postawę społeczną rodowitego białostoczanina działającego dla regionu, mimo tego, że byłem poza granicami. Nie spodziewałem się, natomiast już wielokrotnie dziękowałem i wciąż dziękuję za  zaszczyt który mnie spotkał. To jest wyjątkowe. 

MW: Pana kariera  piłkarska zakończyła się. Nie zajął się Pan sportem, tylko otworzył swój biznes.  Następnie Pana nazwisko pojawiło się w europarlamencie. Zastanawiam się, czy można tę pracę porównać z dynamicznym życiem piłkarza? Czy sport, który Pana ukształtował pomaga obecnie

 TF: Pomaga. Ze sportu wyniosłem wiele zasad, które stosuję w życiu, a są to: punktualność, cierpliwość, współpraca w grupie. Piłka nożna jest sportem drużynowym, tak jak i praca w parlamencie europejskim . Nic nie załatwi się w pojedynkę. Spóźnialstwo  czy „olewanie” obowiązków nikomu nie przyniesie korzyści, ja to wiem od dawna. W europarlamencie jak najbardziej są to cechy pomocne a może niezbędne . W komisjach w których zasiadam wypełniam swoje obowiązki sumiennie. 

MW: Jak jest praca w europarlamencie? Czy to jest to, czego się Pan spodziewał?

TF: Praca jest dużo, i absolutnie nie jest monotonna, to złe słowo, bardziej pasuje tu „proceduralna”. Trzeba zaakceptować fakt, że procedury, legislacje są to prace długotrwałe, przechodzę przez wiele rąk. Niestety nie jest to „just like that” jak to mówią amerykanie. Trzeba się do tego dostosować, nie ma nic na zawołanie, wszędzie i do wszystkiego potrzeba czasu. 

Natomiast są  to sprawy ważne. Ustawy, inicjatywy i projekty, z których mogą korzystać mieszkańcy nie tylko Polski, ale całej Europy. To praca wymagająca, niejednokrotne wyjątkowo stresująca. 

MW: Widzi się Pan jako polityk, czy wiąże Pan swoją przyszłość z czymś innym?

TF:Jeśli w Brukseli to tak. Natomiast tutaj u nas, w Polsce, gdy widzę to nasze  polskie piekiełko, gdy oglądam świat dwóch skrajności, to ciężko mi sobie wyobrazić siebie w tym wszystkim. Nie jestem gotowy na nieustanną, codzienną walkę … o rację, o każde słowo. 

MW: Czy był Pan zaskoczony, że został Pan wybrany do europarlamentu?

TF: Jak  już postanowiłem startować, to jednak zrobiłem wszystko, aby zostać wybranym. Natomiast fakt bycia numerem jeden na liście wyborczej,  daje prawo sądzić, że jest się faworytem wyścigu. Chyba ta odpowiedź jest wystarczająca . 

MW: Czy może Pan „załatwić coś” konkretnemu regionowi? Oczywiście pytam o to, pod kątem sentymentów do danego miejsca? ( uśmiech)

TF: Tylko i wyłącznie konkretnemu nie da się, niestety choć są projekty wskazane dla poszczególnych regionów.

To są pieniądze unijne i trzeba o tym pamiętać. Czyli jeśli jestem przedstawicielem komisji kultury i kreatywnej Europy, to negocjuję teraz program na sześć kolejnych lat dla całej Europy. Jest to kwota niebagatelna 2.4 miliarda Euro , którą może wykorzystać każdy mieszkaniec Unii Europejskiej .

Są również projekty, w których, przedstawiciel danego regionu może widzieć siebie i swój rozwój w jakieś konkretnej branży na przykład muzycznej czy w medialnej.  Dofinansowanie takie jest możliwe, jednak  trzeba złożyć odpowiedni wniosek do komisji europejskiej. Jest jeszcze druga ścieżka, która przebiega przez naszego podlaskiego marszałka, ale wtedy to rząd przekazuje unijne pieniądze. To wszystko jest skomplikowane na początku ,potem idzie zgórki ale wrócę do wcześniejszej mojej wypowiedzi. Wszystko jest oparte o procedury ściśle określone w formie, brzmieniu i w zasady. 

MW: Pojawiały się takie projekty ?

TF: Tak, są to projekty pilotażowe na określony okres dwóch czy trzech lat.

MW: Każdy z nas popełnia błędy, czy jest coś co uważa Pan za swoją największą porażkę, największy życiowy błąd?

TF: Mieszkałem w Ameryce prawie rok, i tam właśnie nauczyłem się zasady, że „everything is fine”, czyli wszystko jest w porządku. Porażki były. Jestem żywym człowiekiem, który działa, tworzy, kreuje swoją rzeczywistość. Nie będę mówił o swoich potknięciach. Wolę mówić o sukcesach, a każde potknięcie z którego wyciąga się wnioski, które czegoś uczy można uznać za wartość dodaną. 

Pewnie wyjazd do Anglii i gra w Wolverhampton była błędem. To trzeba rozpatrywać na wielu płaszczyznach: sprawy sportowe, piłkarskie, brak porozumienia z trenerem Pawłem Janasem i absencja na mundialu. Są takie rzeczy, które bolą  i o których wiedzą kibice. Można było tego uniknąć czy rozegrać w inny sposób. Dać satysfakcję, przede wszystkim sobie. 

MW: Rzeczywiście, białostoczanie nigdy tego mundialu nie zapomną trenerowi Janasowi

TF: Tak to prawda. Spotykam się z wieloma osobami, wracają wspomnienia i rozmowy na ten temat. 

MW: O czym marzy Tomasz Frankowski ?

TF: O bardzo prostej rzeczy. Spokojnym długim życiu w zdrowiu. Gdy patrzę na świat, który nas teraz otacza, na to ile osób dziennie umiera z powodu Covid-19, rodzi się we mnie niepokój. Chcę dotrwać do emerytury bez stresu, co wiem że nie jest możliwe. To są bardzo przyziemne sprawy, ale tak właśnie myślę. Może to dziwne, ale taki jest właśnie Tomek Frankowski (śmiech). 

Na razie mam 45 lat i do emerytury jeszcze mi trochę zostało, więc staram się teraz o to, bym kiedyś mógł spokojnie przeżywać swoje życie, otoczony rodziną w domu na skraju puszczy.

MW:  Tego Panu życzę i dziękuję serdecznie za rozmowę.

TF: Ja również dziękuję i pozdrawiam czytelników portalu www.ludziezcharakterem.eu.

*Ryszard Kararus – były piłkarz, trener, dyrektor klubu Jagiellonia Białystok, wychowawca wielu talentów piłkarskich m.in: Tomasz Frankowski, Marek Citko, Mariusz Piekarski. Cały czas aktywny jako trener młodych roczników.

** Mirosław Mojsiuszko – wieloletni trener m.in: Jagiellonii Białystok

Tekst :
Marcin Włodarczyk
Partner Redaktor w Ludzie z Charakterem, Doradca Ekspert Ubezpieczeniowy